Jest trzecia, a ja nie mogę spać.
To pewnie przez to, że ostatnio kładę się dopiero koło 5, wstaję po południu i
dzień spędzam leżąc, bo zaczął się już ten straszny czas, gdy marznę we własnym
pokoju pod kołdrą i kocem, nie mówiąc w ogóle o żadnym wychodzeniu na zewnątrz.
Próbuję czytać, niestety, nie dla przyjemności, a z obowiązku, ale Pan Iser tak
mnie nudzi, że nie mogę. Nie daję rady. Nigdy nie zrozumiem idei komplikowania
wszystkiego, co tylko można skomplikować. Po co napisać zwięźle, skoro można
napisać 50 stron o tym samym, do tego używając mądrych, nieznanych nikomu poza
autorem słów? Tekst Pani Kazi czytało mi się tak lekko i przyjemnie (jako
tekst, czysto formalnie, bo z racji na treści sama lektura nie należała do
najprzyjemniejszych). Od czego to zależy?
Zawsze byłam wielką fanką pisania
i mówienia wprost, bez zbędnego lania wody (chociaż, przyznaję się, na
egzaminach, gdy nie znam odpowiedzi na pytanie, bardzo się to opłaca, sprytne
wplatanie swojej wiedzy, która nie jest związana z pytaniem lub nawet
przedmiotem może być korzystne), bo i po co. Wolę sprawę załatwić szybko, po co
się produkować 3 godziny, skoro same konkrety zajmą mi góra 10 minut? I tak,
przyznaję się, jestem egoistką i zależy mi na moim czasie. Więc jak poświęcam
komuś godziny na gadanie o pierdołach, na lanie wody o niczym, może czuć się
zaszczycony, bo zwykle tego nie robię. Wracając…
Czytanie jest przyjemne. Niektórzy
jednak usilnie próbują nam to obrzydzić i zniechęcić nas do lektury. Zaczęło się
w szkole podstawowej, każdy to przyzna, ten przymus czytania nudnych książek z
listy tych obowiązkowych, przeznaczonych dla tego wieku. To prawdziwa
męczarnia. Dziecko w takim wieku (gdy powinna być wpajana miłość do książek i
chęć do sięgania do nich z własnej woli) zmusza się do czytania czegoś, na co
nie ma ochoty, bo jest do tego zmuszane. Proste. Dodatkiem już tylko jest fakt,
że te lektury, szczerze, nie są pociągające i ja, osobiście, z listy lektur
podstawówkowych przeczytałam może z 3. Dalej jest już tylko gorzej, przecież
gimnazjum i liceum to czas zapoznawania się z klasykami, wielkimi tomiszczami,
które opowiadają o wielkich zwycięstwach i wielkich królach i które każdy Polak
znać powinien. Kolejne zwierzenie – gdyby nie sprawdzanie kartkówkami wiedzy
czy przeczytałam, najpewniej nie przeczytałabym żadnej pozycji. Jak widać, nie
skończyłam jako bandzior, papier ukończonych studiów też niedługo będę mieć,
więc w czym problem?
(nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo się w tym momencie
cieszę, że w końcu jest moment, gdy mogę zadać to pytanie)
Samo przymuszanie nas od małego
do czytania nie jest jeszcze takim wielkim problemem. Lista lektur – od biedy
ujdzie, niby to klasyki, niby warto, niby przyda się do krzyżówek w trakcie
nudnych wykładów lub do teleturniejów smsowych, bo do takich telewizyjnych nas
nie wezmą. Prawdziwym problemem, według mnie, jest narzucana nam interpretacja
tej całej listy. Bo przecież jest tylko jedna. Jedna, ostateczna, którą znają
wszyscy poloniści i która nie podlega żadnej dyskusji. Szkoda tylko, że sami
autorzy (a także inni literaci, dziennikarze, etc., chodzi o ludzi
wykształconych i z własnym rozumkiem) nie radzą sobie z odgadnięciem tejże. Ktoś
mądry kiedyś powiedział, niestety, biję się w pierś, nie wiem kto, mam to zapisane
w notatkach z teorii tekstów kultury, że raz, jednoznacznie i ostateczne
zinterpretowany tekst umiera. Dlaczego więc, szanowni nauczyciele, wpajacie nam
od dziecka do głów, że interpretacja jest tylko jedna i każde odejście od
klucza uznawane jest za głupotę? Każdy przecież spotkał się z tym, że czytając
lekturę i potem omawiając ją (okropne zajęcie, czytać lekturę, żeby potem ją
omawiać, czyli streszczać i wysupływać ten jeden ostateczny sens) na lekcjach,
choć raz przemknęło mu przez głowę, że przecież nie tak to było i nie o to
chodzi, bo co z tego, że kolor niebieski może symbolizować smutek i tęsknotę,
skoro może tez znaczyć, że autor po prostu lubi niebieski i dlatego użył słowa „niebieski”
zamiast „pomarańczowy”. Sam fakt, że po
kraju krąży(ła) legenda miejska o Szymborskiej, która nie zdała matury z
Szymborskiej już dużo o tym podejściu świadczy. Ale co ja się tam znam, maturę,
owszem, mam, ale studiów jeszcze nie skończyłam i kierunek, który studiuję
wcale mnie nie upoważnia do wydawania takich sądów, ale tekst Pana Isera tak
mnie natchnął, że muszę się podzielić moimi przemyśleniami odnośnie
interpretacji i uśmiercania dzieł.
Swoją drogą, kiedyś sama planowałam
uśmiercić swoje dzieło. Chciałam, żeby każdy interpretował je tak, jak
chciałabym, żeby było interpretowane. Planowałam napisać stosowne wyjaśnienie,
co by nikt, słodkie marzenia, nie miał problemów pisząc maturę z mojej
powieści. Pomysł wpadł mi do głowy jak byłam głupiutką małolatą, był to wyraz
buntu przeciwko doszukiwaniu się znaczeń tam, gdzie ich nie ma i przesadnym,
tak właśnie myślałam, analizowaniu czy wspomniany wcześniej niebieski to tylko
kolor, czy też wyraz głębokiej rozpaczy albo smutku. Teraz wiem, że uśmiercanie
własnej twórczości to jak strzał w kolano. I to sobie, oczywiście, jakby ktoś
tej metafory nie znał, bo nikomu, poza samym autorem, takie wyjaśnienie strat
nie przyniesie. Korzyści w sumie też żadnych nie będzie, bo i po co zajmować
się martwym dziełem, które zostało już zanalizowane do samego dna i nic więcej
nie da się z niego wycisnąć. Przecież nikogo nie zaintryguje coś, co nie ma w
sobie ani krzty tajemniczości. Historia, owszem, może i być interesująca, ale
jednoznaczna interpretacja odbiera cały urok odkrywania nowego świata, nowych
postaci i wszystkiego, co jest między nimi. Cała przyjemność czytania polega
przecież na tym, na przenoszeniu się w innego, nowe miejsce i na czerpaniu z
niego coraz to nowszych, głębszych lub płytszych, sensów, na wracaniu po raz
kolejny do niektórych dzieł i na odkrywaniu ich na nowo, na wyszukiwaniu nowych
połączeń, małych, wcześniej niezauważonych, ale jednak istotnych dla całości. A
wreszcie – czytanie to dopełnianie interpretacji, która nie może być
dopełniona. Na tym polega cała zabawa i przyjemność.
Dziękuję Panu Wolfgangowi
Iserowi, za zainspirowanie mnie do dzisiejszego postu. Przez niego nie
doczytałam tekstu, ale za to zrozumiałam istotę pisania i czytania. I tego
życzę każdemu, kto lubi (lub też musi) czytać.
Piszę znowu to samo. Napisałem komentarz i nie wiem jak, ale wszystko się usunęło i nie wiem jak to odzyskać.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że zacząłem mniej więcej tak:
"na problemy ze snem, podobno, dobre jest wypicie melisy, która wycisza i takie tam".
Spróbuje sobie przypomnieć resztę.
Podnoszę rękę i zgłaszam się, że również mocno odczułem zmuszanie do czytania lektur szkolnych i że nie przeczytałem zbyt dużo w czasach szkolnych, a gdyby nie "sprawdzanie wiedzy" to przeczytałbym jeszcze mniej.
W liceum najwięcej czasu poświęcaliśmy na omawianie lektur. Do dzisiaj na samą myśl mi niedobrze. Pani polonistka była w tym zwyczajnie słaba, co przełożyło się później na wyniki matur w mojej klasie.
Uważam, że każda interpretacja jest dobra, jeśli jest własną i osobistą interpretacją. Myślę, że każdy powinien mieć swoje przemyślenia (co nie znaczy, że ma zamykać się się na intepretacje innych, ale nie brać ich ślepo jako swoich) i czytając każdy powinien znaleźć coś dla siebie (o zgrozo, jak tandetnie to brzmi), bo przecież o to w tym wszystkim chodzi.
Nie pamiętam co jeszcze pisałem, jeśli sobie przypomnę to dopiszę :)
Na koniec życzę, żeby jakieś Twoje dzieło było omawiane na maturze (no chyba, że nie chcesz) :P
Pozdrawiam.
Przypomniało mi się.
UsuńTeż nie lubię dużo o czymś gadać, ale są w moim życiu osoby, z którymi mogę rozmawiać cały czas :)
"(...) lub do teleturniejów smsowych, bo do takich telewizyjnych nas nie wezmą." Smutek, plobremie. Kiedyś jeszcze wezmą :)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to nie jest tak, że nauczyciele uczą nas jednej jedynej itd, bo innej nie chcą nas uczyć. Myślę, że to raczej wymogi maturalne wpływają tu na akcent, jaki stawia się na "jedyną, najjedyniejszą interpretację". W liceum miałem wspaniałego nauczyciela od języka polskiego, no, czyli w sumie w byczej części z literatury - polskiej i nie polskiej. O ironio, tak na boku, czemu w liceum przedmiot, w którym zapoznaje się nas (w byczej części, zaznaczę, bo nie w 100%) z historią literatury, epok itd, oraz szkoli zdolność myślenia (przy interpetacji, czytaniu, widzeniu, pisaniu - nie tylko na tematy twórczości polskiej) nazywa się akurat język polski? Ortografii tam jest może na tydzień lekcji, nauka pisania, wypracowania - łącznie może drugi tydzień. Przecież przedmiot o takiej nazwie powinien z góry nam krzyczeć, że to będą dwa semestry harówki nad elastycznością swojego pisania, nabywaniem praktycznej wiedzy w mowie i piśmie, by mówić z sensem, myśleć z sensem i pisać z sensem. Bo i co, przedmiot "Literatura" odstraszałaby młodzików? Moim zdaniem to powinna być "Literatura z elementami ortografii polskiej oraz doskonalenia kompetencji eseistycznych". Tak, ta nazwa faktycznie by odstraszała, ale miałaby więcej ziaren prawdy niż ogólników. Ale to tam, takie btw, taki szczególik, rozkmina ta nadeszła właśnie teraz, nie zaprzątała mi wcześniej myśli. Coś w tym jest, że myśl inspiruje myśl.
Tak czy inaczej, mój nauczyciel na polskim zawsze mówił nam najbardziej powszechne interpretacje, a potem zawsze chętnie dowiadywał się co nam przychodzi na myśl czytając to i owo. Do tej pory pamiętam, że Stepy Akermańskie mają ze 3 albo 4 interpretacje, z czego uznana jest jedna, o patriotycznej do porzygu tęsknocie do kraju.
Ale co do reszty się zgadzam. Mam nadzieję, że nie poznam Sz.P. Isera. Co więcej, więcej niż zgadzam - mogę tak powiedzieć o jednym fragmencie. O strzale w stopę, budowaniu tej otoczki. Uświadomiło mi to trochę ile błędów robiłem przy pisaniu niektórych owych i owych rzeczy. Muszę trochę przemyśleć.
Pozdrawiam, plobremie! :)
Może i nauczyciele nie chcą, ale ktoś te wymogi maturalne postawił i ktoś się na nie zgodził, układając cały program nauczania. Nigdy nie jest tak, że winny jest jeden i to ten na samej górze. Cały szereg osób musiał się na to zgodzić. Nie twierdzę też, że nie ma nauczycieli, którzy umożliwiają rozwój samodzielnego myślenia, twierdzę, że jest ich bardzo niewielu, zwłaszcza uczących języka polskiego.
UsuńCo do nazwy przedmiotu, zgadzam się całkowicie, co za idiotyzm nazywać przedmiot "język polski", skoro o samym języku jest niewiele, tłuczona nam za to do głów jest literatura i to też nie tylko polska.
Życzę poznania Pana Isera! :)