poniedziałek, 3 listopada 2014

O czytaniu

Jest trzecia, a ja nie mogę spać. To pewnie przez to, że ostatnio kładę się dopiero koło 5, wstaję po południu i dzień spędzam leżąc, bo zaczął się już ten straszny czas, gdy marznę we własnym pokoju pod kołdrą i kocem, nie mówiąc w ogóle o żadnym wychodzeniu na zewnątrz. Próbuję czytać, niestety, nie dla przyjemności, a z obowiązku, ale Pan Iser tak mnie nudzi, że nie mogę. Nie daję rady. Nigdy nie zrozumiem idei komplikowania wszystkiego, co tylko można skomplikować. Po co napisać zwięźle, skoro można napisać 50 stron o tym samym, do tego używając mądrych, nieznanych nikomu poza autorem słów? Tekst Pani Kazi czytało mi się tak lekko i przyjemnie (jako tekst, czysto formalnie, bo z racji na treści sama lektura nie należała do najprzyjemniejszych). Od czego to zależy?
Zawsze byłam wielką fanką pisania i mówienia wprost, bez zbędnego lania wody (chociaż, przyznaję się, na egzaminach, gdy nie znam odpowiedzi na pytanie, bardzo się to opłaca, sprytne wplatanie swojej wiedzy, która nie jest związana z pytaniem lub nawet przedmiotem może być korzystne), bo i po co. Wolę sprawę załatwić szybko, po co się produkować 3 godziny, skoro same konkrety zajmą mi góra 10 minut? I tak, przyznaję się, jestem egoistką i zależy mi na moim czasie. Więc jak poświęcam komuś godziny na gadanie o pierdołach, na lanie wody o niczym, może czuć się zaszczycony, bo zwykle tego nie robię. Wracając…
Czytanie jest przyjemne. Niektórzy jednak usilnie próbują nam to obrzydzić i zniechęcić nas do lektury. Zaczęło się w szkole podstawowej, każdy to przyzna, ten przymus czytania nudnych książek z listy tych obowiązkowych, przeznaczonych dla tego wieku. To prawdziwa męczarnia. Dziecko w takim wieku (gdy powinna być wpajana miłość do książek i chęć do sięgania do nich z własnej woli) zmusza się do czytania czegoś, na co nie ma ochoty, bo jest do tego zmuszane. Proste. Dodatkiem już tylko jest fakt, że te lektury, szczerze, nie są pociągające i ja, osobiście, z listy lektur podstawówkowych przeczytałam może z 3. Dalej jest już tylko gorzej, przecież gimnazjum i liceum to czas zapoznawania się z klasykami, wielkimi tomiszczami, które opowiadają o wielkich zwycięstwach i wielkich królach i które każdy Polak znać powinien. Kolejne zwierzenie – gdyby nie sprawdzanie kartkówkami wiedzy czy przeczytałam, najpewniej nie przeczytałabym żadnej pozycji. Jak widać, nie skończyłam jako bandzior, papier ukończonych studiów też niedługo będę mieć, więc w czym problem?
(nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo się w tym momencie cieszę, że w końcu jest moment, gdy mogę zadać to pytanie)
Samo przymuszanie nas od małego do czytania nie jest jeszcze takim wielkim problemem. Lista lektur – od biedy ujdzie, niby to klasyki, niby warto, niby przyda się do krzyżówek w trakcie nudnych wykładów lub do teleturniejów smsowych, bo do takich telewizyjnych nas nie wezmą. Prawdziwym problemem, według mnie, jest narzucana nam interpretacja tej całej listy. Bo przecież jest tylko jedna. Jedna, ostateczna, którą znają wszyscy poloniści i która nie podlega żadnej dyskusji. Szkoda tylko, że sami autorzy (a także inni literaci, dziennikarze, etc., chodzi o ludzi wykształconych i z własnym rozumkiem) nie radzą sobie z odgadnięciem tejże. Ktoś mądry kiedyś powiedział, niestety, biję się w pierś, nie wiem kto, mam to zapisane w notatkach z teorii tekstów kultury, że raz, jednoznacznie i ostateczne zinterpretowany tekst umiera. Dlaczego więc, szanowni nauczyciele, wpajacie nam od dziecka do głów, że interpretacja jest tylko jedna i każde odejście od klucza uznawane jest za głupotę? Każdy przecież spotkał się z tym, że czytając lekturę i potem omawiając ją (okropne zajęcie, czytać lekturę, żeby potem ją omawiać, czyli streszczać i wysupływać ten jeden ostateczny sens) na lekcjach, choć raz przemknęło mu przez głowę, że przecież nie tak to było i nie o to chodzi, bo co z tego, że kolor niebieski może symbolizować smutek i tęsknotę, skoro może tez znaczyć, że autor po prostu lubi niebieski i dlatego użył słowa „niebieski” zamiast „pomarańczowy”.  Sam fakt, że po kraju krąży(ła) legenda miejska o Szymborskiej, która nie zdała matury z Szymborskiej już dużo o tym podejściu świadczy. Ale co ja się tam znam, maturę, owszem, mam, ale studiów jeszcze nie skończyłam i kierunek, który studiuję wcale mnie nie upoważnia do wydawania takich sądów, ale tekst Pana Isera tak mnie natchnął, że muszę się podzielić moimi przemyśleniami odnośnie interpretacji i uśmiercania dzieł.
Swoją drogą, kiedyś sama planowałam uśmiercić swoje dzieło. Chciałam, żeby każdy interpretował je tak, jak chciałabym, żeby było interpretowane. Planowałam napisać stosowne wyjaśnienie, co by nikt, słodkie marzenia, nie miał problemów pisząc maturę z mojej powieści. Pomysł wpadł mi do głowy jak byłam głupiutką małolatą, był to wyraz buntu przeciwko doszukiwaniu się znaczeń tam, gdzie ich nie ma i przesadnym, tak właśnie myślałam, analizowaniu czy wspomniany wcześniej niebieski to tylko kolor, czy też wyraz głębokiej rozpaczy albo smutku. Teraz wiem, że uśmiercanie własnej twórczości to jak strzał w kolano. I to sobie, oczywiście, jakby ktoś tej metafory nie znał, bo nikomu, poza samym autorem, takie wyjaśnienie strat nie przyniesie. Korzyści w sumie też żadnych nie będzie, bo i po co zajmować się martwym dziełem, które zostało już zanalizowane do samego dna i nic więcej nie da się z niego wycisnąć. Przecież nikogo nie zaintryguje coś, co nie ma w sobie ani krzty tajemniczości. Historia, owszem, może i być interesująca, ale jednoznaczna interpretacja odbiera cały urok odkrywania nowego świata, nowych postaci i wszystkiego, co jest między nimi. Cała przyjemność czytania polega przecież na tym, na przenoszeniu się w innego, nowe miejsce i na czerpaniu z niego coraz to nowszych, głębszych lub płytszych, sensów, na wracaniu po raz kolejny do niektórych dzieł i na odkrywaniu ich na nowo, na wyszukiwaniu nowych połączeń, małych, wcześniej niezauważonych, ale jednak istotnych dla całości. A wreszcie – czytanie to dopełnianie interpretacji, która nie może być dopełniona. Na tym polega cała zabawa i przyjemność.

Dziękuję Panu Wolfgangowi Iserowi, za zainspirowanie mnie do dzisiejszego postu. Przez niego nie doczytałam tekstu, ale za to zrozumiałam istotę pisania i czytania. I tego życzę każdemu, kto lubi (lub też musi) czytać.

4 komentarze:

  1. Piszę znowu to samo. Napisałem komentarz i nie wiem jak, ale wszystko się usunęło i nie wiem jak to odzyskać.
    Pamiętam, że zacząłem mniej więcej tak:
    "na problemy ze snem, podobno, dobre jest wypicie melisy, która wycisza i takie tam".
    Spróbuje sobie przypomnieć resztę.

    Podnoszę rękę i zgłaszam się, że również mocno odczułem zmuszanie do czytania lektur szkolnych i że nie przeczytałem zbyt dużo w czasach szkolnych, a gdyby nie "sprawdzanie wiedzy" to przeczytałbym jeszcze mniej.
    W liceum najwięcej czasu poświęcaliśmy na omawianie lektur. Do dzisiaj na samą myśl mi niedobrze. Pani polonistka była w tym zwyczajnie słaba, co przełożyło się później na wyniki matur w mojej klasie.
    Uważam, że każda interpretacja jest dobra, jeśli jest własną i osobistą interpretacją. Myślę, że każdy powinien mieć swoje przemyślenia (co nie znaczy, że ma zamykać się się na intepretacje innych, ale nie brać ich ślepo jako swoich) i czytając każdy powinien znaleźć coś dla siebie (o zgrozo, jak tandetnie to brzmi), bo przecież o to w tym wszystkim chodzi.

    Nie pamiętam co jeszcze pisałem, jeśli sobie przypomnę to dopiszę :)

    Na koniec życzę, żeby jakieś Twoje dzieło było omawiane na maturze (no chyba, że nie chcesz) :P
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniało mi się.

      Też nie lubię dużo o czymś gadać, ale są w moim życiu osoby, z którymi mogę rozmawiać cały czas :)

      Usuń
  2. "(...) lub do teleturniejów smsowych, bo do takich telewizyjnych nas nie wezmą." Smutek, plobremie. Kiedyś jeszcze wezmą :)
    Moim zdaniem to nie jest tak, że nauczyciele uczą nas jednej jedynej itd, bo innej nie chcą nas uczyć. Myślę, że to raczej wymogi maturalne wpływają tu na akcent, jaki stawia się na "jedyną, najjedyniejszą interpretację". W liceum miałem wspaniałego nauczyciela od języka polskiego, no, czyli w sumie w byczej części z literatury - polskiej i nie polskiej. O ironio, tak na boku, czemu w liceum przedmiot, w którym zapoznaje się nas (w byczej części, zaznaczę, bo nie w 100%) z historią literatury, epok itd, oraz szkoli zdolność myślenia (przy interpetacji, czytaniu, widzeniu, pisaniu - nie tylko na tematy twórczości polskiej) nazywa się akurat język polski? Ortografii tam jest może na tydzień lekcji, nauka pisania, wypracowania - łącznie może drugi tydzień. Przecież przedmiot o takiej nazwie powinien z góry nam krzyczeć, że to będą dwa semestry harówki nad elastycznością swojego pisania, nabywaniem praktycznej wiedzy w mowie i piśmie, by mówić z sensem, myśleć z sensem i pisać z sensem. Bo i co, przedmiot "Literatura" odstraszałaby młodzików? Moim zdaniem to powinna być "Literatura z elementami ortografii polskiej oraz doskonalenia kompetencji eseistycznych". Tak, ta nazwa faktycznie by odstraszała, ale miałaby więcej ziaren prawdy niż ogólników. Ale to tam, takie btw, taki szczególik, rozkmina ta nadeszła właśnie teraz, nie zaprzątała mi wcześniej myśli. Coś w tym jest, że myśl inspiruje myśl.
    Tak czy inaczej, mój nauczyciel na polskim zawsze mówił nam najbardziej powszechne interpretacje, a potem zawsze chętnie dowiadywał się co nam przychodzi na myśl czytając to i owo. Do tej pory pamiętam, że Stepy Akermańskie mają ze 3 albo 4 interpretacje, z czego uznana jest jedna, o patriotycznej do porzygu tęsknocie do kraju.

    Ale co do reszty się zgadzam. Mam nadzieję, że nie poznam Sz.P. Isera. Co więcej, więcej niż zgadzam - mogę tak powiedzieć o jednym fragmencie. O strzale w stopę, budowaniu tej otoczki. Uświadomiło mi to trochę ile błędów robiłem przy pisaniu niektórych owych i owych rzeczy. Muszę trochę przemyśleć.
    Pozdrawiam, plobremie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i nauczyciele nie chcą, ale ktoś te wymogi maturalne postawił i ktoś się na nie zgodził, układając cały program nauczania. Nigdy nie jest tak, że winny jest jeden i to ten na samej górze. Cały szereg osób musiał się na to zgodzić. Nie twierdzę też, że nie ma nauczycieli, którzy umożliwiają rozwój samodzielnego myślenia, twierdzę, że jest ich bardzo niewielu, zwłaszcza uczących języka polskiego.
      Co do nazwy przedmiotu, zgadzam się całkowicie, co za idiotyzm nazywać przedmiot "język polski", skoro o samym języku jest niewiele, tłuczona nam za to do głów jest literatura i to też nie tylko polska.
      Życzę poznania Pana Isera! :)

      Usuń