Niedziela,
zwłaszcza wieczorem, nastraja mnie jakoś… depresyjnie. Nie ma to nic wspólnego
z poniedziałkiem, lubię poniedziałki. Świadomość końca i początku, nawet (a
może przede wszystkim?) tygodnia, odbiera mi wszelkie siły witalne, dlatego
większość niedzieli leżę. Nie mam siły na nic, nie mam ochoty na nic, tylko
leżę i leżę. Co ciekawe, nie mam i nie miałam tak nigdy przy końcu i początku
roku. Nigdy też Sylwester i Nowy Rok nie były dla mnie dniami specjalnymi, ot
dzień jak co dzień, niczym nie wyróżniający się, po prostu zmieniamy ostatnią
cyfrę w roku.
Świat ma to do
siebie, że cały czas się zmienia. Zmieniają się pory roku, zmieniają się
ludzie, wszystko przemija, a jednak bardziej odczuwam tę zmianę tygodniową niż
zmianę roczną. Może chodzi o częstotliwość? A że jestem człowiekiem, który
bardzo nie lubi zmian, to i z racji, że tak często, to przeżywam to bardziej.
Może, nie wiem, przecież nigdy tak naprawdę nie możemy mieć pewności.
Każda zmiana
zaburza przyzwyczajenia. Dlatego tak bardzo ich nie lubię. Niby zmiany generują
postęp, niby generują rozwój, ale co z tego, skoro ledwo zdążę przyzwyczaić się
do jednego, a tu idzie drugie i cały proces od początku, a gdy się skończy
znowu kolejny i kolejny. Nie lubię i już. Czasami muszę, czasami czyli tak
nawet często. Musiałam się, ha, przyzwyczaić do zmian. Niechętnie, bardzo
opornie, zapierając się rękami i nogami, ba, zębami też, musiałam i koniec. Taki
okrutny jest świat.
Nie mówię też,
że wszystkie zmiany, jak leci, są złe. Niektóre są bardzo potrzebne, jak np.,
ha, zmiana przyzwyczajeń i mam tu na myśli siebie i moje niespanie. Wiem, że
mnie to niszczy, wiem, że długo tak nie pociągnę, wiem, że muszę to zmienić, ale
sama wizja zmiany mnie tak odstrasza, że póki co kolejny tydzień robię to samo.
I tak, kolejny tydzień, a więc zmiana i ja też mogłabym coś zmienić, ale dwie
zmiany to już za dużo, a co za dużo, to nie zdrowo. Czy jakoś tak.
Mogłabym też
zmienić wiele innych rzeczy. Moje podejście do studiów, o. Byłoby łatwiej i
przyjemniej zająć się wszystkimi rzeczami na bieżąco, a nie ciągle odkładać je
na ostatnią chwilę, ciągle przekładać i potem siedzieć po nocach, czytać i
pisać, i wcale nie być zadowolonym ze swojej pracy. Ale po co, przecież i tak
siedzę po nocach, spać nie mogę, bo myśli mi się tłuką, to przynajmniej zajmę
się czymś i poczytam teksty na zajęcia, może akurat mnie to zmęczy, może znudzi
i może zasnę jeszcze przed budzikiem rodziców. Mogłabym też zmienić mój styl
pisania, mniej wtrąceń, więcej treści, bo wtrącenia są fajne, ale mało wnoszą,
poza moimi własnymi, nagłymi przemyśleniami, które muszę wtrącić teraz, a nie
później, bo mi ulecą i już nie wrócą. I mogłabym nauczyć się pisać krótsze
zdania. I jeszcze zmieniałabym godzinę, o której zwykle piszę, bo jest to
ciemna noc, nikt nie przeczyta, nikt nie zauważy, że cokolwiek tu dodane, z
drugiej strony czasami zasnąć nie mogę, dopóki nie napiszę, więc czasami piszę
we wczesnych godzinach porannych. I mogłabym jeszcze trochę mniej trącać taki
patos, mniej uzewnętrzniania, mniej tej dziwnej maniery, która nasuwa
skojarzenie z szukaczem atencji, którym wcale nie jestem, po prostu jestem zbyt
szczera, a to podobno wada. Bloga traktuję jak przyjaciela, któremu mówię
wszystko, a że przy okazji przeczyta to kilka osób, to tylko taki dodatek.
Mniej tego, a może więcej pisania, więcej do przekazania. Ale jesień i te
tygodnie tak płyną, nastraja mnie to źle, to i odtrącam swojego przyjaciela,
mimo że on jedyny, wybaczcie, wysłucha bezkrytycznie, bo jako jedyny nie
potrafi mówić. Może to i dobrze.
Zmiany są
potrzebne i już. Zarówno zmiany zależne od nas, czyli chcemy i zmieniamy, jak i
te niezależne, czyli życie zachowuje się jak ostatni drań i zmusza nas do
zmienienia czegoś, do czego się przyzwyczailiśmy i wcale nie chcieliśmy żadnych
zmian, a tu psikus, trzeba. Osobom, które jak ja nie lubią zmian, życzę tylko
cierpliwości, życzę też jej sobie, bo jeszcze nie raz, nie dwa, nie milion będę
wystawiana przez życie na takie wymuszone zmiany i będę musiała sobie z tym
radzić. Do zmian też można się przyzwyczaić, jakkolwiek paradoksalnie by to nie
brzmiało.
Trzymajcie się
cieplutko, bo już zima idzie, będzie więcej depresyjności (przynajmniej do
świąt).
Zmiany są i dobre i złe, czasem możemy wybrać czasem nie, ale to nie powód by ich nie lubić ^^ zawsze jakieś nowe doświadczenia! I powrót do poprzednich wersji, przed zmianami, przy odrobinie wysiłku, jak najbardziej osiągalny. Chyba, ze mijanie czasu. To ssie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, plobremie, i solidaryzuje się w depresyjności, gdzieś w głębi serca czuję the same. :)
Są i dobre, są i złe, ale nikt mnie nie przekona, żebym zaczęła je lubić. Jak się już przyzwyczaję, to chcę, żeby tak było, mimo że czasem jest to bardzo uciążliwe/niemożliwe/bolesne. Taka moja mała wada. :)
UsuńZmiany są oczywiście dobre, jeśli chcemy być lepsi, ale trzeba pamiętać o tym, że nie są łatwe i potrzeba czasu, żeby wprowadzić je w życie. Z kolei czasami potrzeba kopa w d...
OdpowiedzUsuńPost ciekawy, czytałem go kilka razy, za każdym razem czytało się dobrze.
Pozdrawiam.