Za cztery lata
minie 100 lat odkąd Polska wróciła na mapy świata. Niepodległość odzyskana, ale
od tamtej pory całkiem sporo niepokojów mieliśmy z wolnością i innymi
okupacjami. Jednak nie o historii dzisiaj. Będzie o kraju, który (mimo wszystko
i przede wszystkim) wszyscy kochamy, nawet jeśli nie chcemy się do tego
przyznać.
Cały świat
wie, że żyjemy w kraju absurdu. Polska to cudownie abstrakcyjne miejsce, gdzie
wszystko jest możliwe, a na cuda trzeba tylko odrobinę poczekać, co się zaś tyczy
rzeczy wykonalnych i przeciętnych – tak z 30 lat co najmniej, ale po ogromnej
robocie papierkowej, zestawie zebranych pieczątek, dostarczonych podpisów,
zdjęć, rentgenów, kolorowanek i wtedy
dopiero, być może, do rozważania. Cudo. Wszyscy w Europie powinni nam
zazdrościć. Na to narzekamy, ale ma to też swój urok. Jakiś dziwny, pokrętny,
wywołujący nudności i stany lękowe, ale jednak urok. Abstrakcyjny, o! Święta
kościelne dniami wolnymi od pracy? Opóźnienia w budowaniu/remontowaniu
czegokolwiek? Politycy bez matury? Wielki betonowy Jezus za 6 milionów?
Premiera polskiego filmu o Polsce wcześniej za granicą niż w Polsce (tak, film
o Wałęsie)? Pewnie, dlaczego nie, w Polsce takie rzeczy są na porządku
dziennym.
Głośno swego
czasu było o wypowiedzi w pewnej francuskiej gazecie, jakoś już dawno temu,
świetnie obrazujące życie w Polsce w czasach PRL-u. Proszę bardzo, aż zacytuję,
PRL już zakończony, ale to ciągle aż za bardzo aktualne.
„Polska. Oto znajdujemy się w
świecie absurdu. Kraj, w którym co piąty mieszkaniec stracił życie w czasie
drugiej wojny światowej, którego jedna piąta narodu żyje poza granicami i w
którym co trzeci mieszkaniec ma 20 lat. Kraj brutalnie oderwany od wiekowych
tradycji, który odbudował swoją stolicę według obrazów Canaletta, a Stare
Miasto odtworzył jako nowe. Kraj, który ma dwa razy więcej studentów niż
Francja, a inżynier zarabia tu mniej niż przeciętny robotnik. Kraj, gdzie
człowiek wydaje dwa razy więcej niż zarabia, gdzie przeciętna pensja nie
przekracza ceny trzech par dobrych butów, gdzie jednocześnie nie ma biedy, a
obcy kapitał pcha się drzwiami i oknami. Kraj, w którym koncesjami rządzą
monopoliści. Kraj ze stolicą, w której centrum stoją nowoczesne biurowce,
oferujące pomieszczenia po 10-35 USD za metr. Kraj, w którym cena samochodu
równa się trzyletnim zarobkom, a mimo to trudno znaleźć miejsce na parkingu.
Kraj, w którym można sobie kupić chodniki, postawić parkomaty i płacić państwu
tylko 10 procent podatku od zysku. Kraj, w którym otrzymanie paszportu do niedawna
stanowiło problem, a mimo to ponad 3,5 mln obywateli rocznie wyjeżdża na wczasy
za granicę. Jedyny kraj byłego bloku socjalistycznego, w którym obywatelowi
wolno posiadać dolary, choć nie wolno mu ich kupić ani sprzedać poza bankami i
kantorami. Cudzoziemiec musi zrezygnować tu z jakiejkolwiek logiki, jeśli nie
chce stracić gruntu pod nogami. Dziwny kraj, w którym z kelnerem można
porozmawiać po angielsku, z kucharzem po francusku, a z ministrem lub
jakimkolwiek urzędnikiem państwowym tylko za pośrednictwem tłumacza. Polacy!
Jak wy to robicie?“
Tekst jest w
wielu miejscach w Internecie i raczej nikt sobie teraz już nie rości praw do
niego, więc nie czuję się zobowiązana do podawania źródła (a tak naprawdę
jestem zbyt leniwa, żeby to ładnie zrobić).
Wszyscy to
znamy: narzekanie na biedę i brak pieniędzy, niskie płace, ale gdy pójdzie się
do pierwszego lepszego marketu, to widzimy wypchane po brzegi wózki i potwornie
długie kolejki, znamy też dobrze ciągłe remonty, budowy, zablokowane ulice
(Warszawa cieszyła się ostatnio otwarciem Świętokrzyskiej po zablokowaniu jej
na kilka lat w związku z budową drugiej, DRUGIEJ, linii metra), ale jednak
dotarcie komunikacją miejską gdzieś nie graniczy z cudem (dotarcie na czas to
już druga sprawa). Znamy też „tu jest Polska, tu się pije” i opinię całej
Zagranicy o naszym pijaństwie. To się nie wzięło z niczego, proszę Państwa.
Żaden Pan Anglik z innym Panem Francuzem nie wymyślili sobie, że od dzisiaj
Polacy to pijacy (a może chodzi o rym?) i że wszyscy są tacy sami. Prawdą jest
natomiast, że mamy wybitnie mocne głowy, ale to też raczej przez genetykę, nasi
przodkowie za czasów króla Bolesława i innych kolejnych pili dużo, to się
uodpornili, to i my mamy większe możliwości w tej dziedzinie. Znamy też wiele
innych rzeczy, absurdalnych, niemożliwych w innych częściach globu, ale czy to
powód do wstydu?
Jestem dumna,
że jestem Polką. Przeszłość doświadczyła nas ponad wszelkie możliwości i jestem
przekonana, że żaden inny kraj nie podniósłby się z tego. My jednak ciągle
stoimy, nie poddaliśmy się i nie sądzę, że kiedykolwiek to mogłoby nastąpić.
Pokazaliśmy nie raz (dobra, ja nic nie pokazywałam, ale mówię ogólnie, jako
zbiorowość Polaków) na co nas stać. Dlaczego nie być z tego dumnym? Bo żyjemy w
kraju, gdzie za 20 złotych nic nie załatwisz, ale za flaszkę wódki (która,
średnio, kosztuje właśnie 20 złotych) już tak? Bo niskie płace? Ale na braki
się nie narzeka, prawda? Porównując ceny u nas i na tak uwielbianym Zachodzie,
dochodzi się do wniosku, że wcale nam nie potrzebne aż tak wielkie płace (i nie
mówię o najniższych krajowych), bo nam się w dupach poprzewraca. I takie jest
moje zdanie, powariujemy, nakupujemy drogich aut, którymi nie będzie gdzie
jeździć, nakupujemy wszelkich śmieciów i niepotrzebnych zupełnie pierdół,
nabudujemy ogromnych wieżowców, rodem ze Stanów, żeby mieć piękne widoki na
wielkie miasta z okien, ale tym samym zniszczymy nasz wspaniały krajobraz.
Które państwo może pochwalić się górami, morzem, kompleksem jezior i pustynią?
No które? Może warto zauważyć te dobre aspekty, bez nadmiernego skupiania się
na negatywach, bo narzekać to każdy umie, ale docenić to już nieliczni. Nawet
jak i płace nam zwiększą, nawet jak i nakupujemy tego i nabudujemy tamtego,
zawsze znajdzie się coś, co nie przypasuje i znowu będzie narzekania na całe
dekady na nasz piękny kraj.
Oczywiście,
mamy na co narzekać, przytoczyłam tu kilka spraw, a sami na pewno przytoczycie
sobie w głowach drugie tyle. Zastanówmy się jednak czy warto. Absurdy absurdami,
ale ocenianie całości przez jakiś wybrany element, to jak ocenianie książki
przez jeden rozdział. I dobra, to może być nawet pierwszy rozdział, po którym,
gdy jest wyjątkowo okropny, nie chcemy czytać dalej. Odbieramy sobie jednak w
tej sytuacji możliwość poznania całości, a całość, najczęściej, nie jest wcale
taka zła. Upraszczam, oczywiście, ale czy znajdzie się tu osoba, która z ręką
na sercu powie, że nie lubi Polski i to uargumentuje, wytykając błędy i nie
znajdując niczego pozytywnego?
PS. Przepraszam, że nie było nic
o bigosie.
Tak często się słyszy o kraju absurdu, a mimo tego, rozmawiając ostatnio z kimś, kto opowiadał o swoich przygodach za granicami, stwierdziłem, że wcale nie jest aż tak źle. Może to dlatego, że po tylu latach zmagania się z tymi absurdami już nauczyliśmy się w tym wszystkim odnaleźć?
OdpowiedzUsuńCo do samego tekstu, jeśli celem było skłonienie do myślenia i zbudowania w odbiorcy własnej opinii, to myślę że udało Ci się to. Czytając odpowiadałem sobie na pytania, które stawiałaś. Czytało mi się dobrze i podobało mi się. Również czuje się dumny, mimo że czasami bardzo narzekam na to, co się tutaj dzieje. Nie potrafię sobie wyobrazić swojego życia w innym kraju. Czuję, że tu jest moje miejsce.
Pozdrawiam
A ja słyszałem, że to taka boska zagrywka, by morze ulokować na zimnej północy, a góry na ciepłym południu. To dobrze, że są!
OdpowiedzUsuńWkurzające jest, że nie wszyscy potrafią się cieszyć z radosnego 11 listopada i demolują miasto, po raz kolejny. Szkoda też, że niektórzy wolą świętować oddzielnie.
Także jestem dumny ze swojego pochodzenia. Bycie polakiem jest fajne!
Mamy najtrudniejszy język, piękne dziewczyny, pyszne jedzenie, tragiczną i piękną historię i czasem absurdalne życie, ale ważne, że jest nasze i wolne!
P.S. Gazeta francuska to "Le Monde"
Kolejny absurd, święto odzyskania niepodległości, a boimy się wyjść z domu, boimy się zostać zaatakowanym przez innych Polaków, również świętujących, ale na inny, dość oryginalny sposób. Niby o wolności, niby nie powinniśmy się bać obcych, niby niepodległość, a boimy się siebie nawzajem. I to w taki dzień!
UsuńPrzyznaję też rację, jedzenie mamy pyszne, jestem ogromną fanką typowo polskich pierogów ruskich i barszczu ukraińskiego (obok innych ciekawie nazwanych "cudzoziemsko" potraw), a umiejętność poprawnego używania najtrudniejszego języka na świecie to dla mnie powód do dumy!
Dziękuję za przytoczenie tytułu. :)
Super blog! :)
OdpowiedzUsuńI temat posta!
http://dwieblogerki.blogspot.com/
ja tam kocham Polskę i chciałabym wrócić do swojej ojczyzny.
OdpowiedzUsuńfamelle.blogspot.com