Microsoft Word powinien mieć
jakiś test, czujnik ile wypiłeś, przed rozpoczęciem pisania. Żeby nie można
było pisać. Nic, kompletnie nic, ani maili do wykładowców, ani pijackich
wierszy, ani żadnych wyznań w esemesach czy na mesendżerze czy, jak ja, wpisów
na bloga.
Ile to jest, kilka piw, jutro
przecież wypiję więcej, bo koniec weekendu. Piątek, najgorszy dzień tygodnia,
kiedy to myślisz, cały dzień myślisz o tym, co robisz zaraz po
pracy/studiach/nicnierobieniu i czekaniu aż wszyscy skończą pracę i studia. Ale
i tak czekasz. Czekasz i co?
Piątek jest straszny. Wszyscy
coś robią, coś planują, a ty siedzisz w domu. Mówię sobie, że to tylko ten
weekend, co z tego, że to domowe party, co z tego, że i tak nic nie planowałam,
kto planuje, mając znajomych, którzy zawsze gdzieś wychodzą nie zapraszając,
mając wielkie pretensje, że się nie poszło z nimi?
Piątek i stara śpiewka. Chcę
być seksi lolitą, ubraną w mini, bardzo dostojnie, zasiadając noga na nogę,
pokazując majteczki w kropeczki czy też twardą, nie ugiętą sportsmenką, która
na pytanie czy ma papierosa odpowiada przecinkami i „chyba ty”. Powszechnie
wiadomo, że każda o coś się prosi. Przecież każdy o coś się prosi. Zawsze.
Wszędzie. Takie jest życie, prawda? Przecież to jak się ubiorę ma znaczenie,
każdego przecież interesuje, że założę dzisiaj czarną mini do czarnych rajstop
i butów, do czarnej bluzki, i swetra, i kurtki i nikt nie pomyśli, że jadę
akurat na pogrzeb, względnie z niego wracam, i że to jedyna spódnica jaką mam,
taka czarna, prosta, i że tak akurat wyszło, tylko zawsze akurat proszę się o
jakieś rozrywki. Chociaż trudno to nazwać rozrywkami, to raczej jednostronna,
coś w stylu operatora kolejki, gdy przychodzą ludzie z wrażliwymi żołądkami.
Chociaż też nie, tu dla nikogo to nie jest przyjemne.
Coś się jedna utarło w głowach
i ma w tym wielki udział społeczeństwo i kultura w jakiej żyjemy, że myślimy
tak, a nie inaczej o ludziach ubranych w konkretny sposób. Spódniczka mini nie
znaczy, że proszę się o przygody z panami z kategorii, co to lepiej ich zamknąć
zanim w ogóle się odezwą ani że kogokolwiek wyzywam. Tak samo moje ukochane
leginsy w adventure time nie znaczą, że mam 14 lat i że nic nie wiem o życiu,
chociaż nic nie wiem, ale na pewno nie mam 14 lat, tylko jakieś 8 więcej. Ale
co z tego.
Zawsze ocenialiśmy i będziemy
oceniać po ubiorze. Wracałam kiedyś po treningu do domu i wcześniej naruszyłam
kolano tak, że nie mogłam zdjąć spodni bez wchodzenia w tajniki człowieków-gum,
więc wolałam odpuścić i powrócić w dresowych spodniach. Pech chciał, że
jechałam metrem (najgorszym, według mnie, środkiem transportu) i trafiłam na
grupę przynależących do kultu sportu. Udało się, nic nie zrobili, nic nie
mówili, ale dało się wyczuć w spojrzeniu pewne poczucie szacunku względem moich
za dużych spodni. Czułam się bezpiecznie, serio, bo żadne z nich nie zwracało
na mnie uwagi. Mogę tylko wyobrażać sobie te komplementy, gdybym była ubrana w
krótką sukienkę.
Dlaczego? Dlaczego utarło się,
że stroje sugerują od razu co kto ma w głowie? Jak wyjdę w dresie do sklepu,
który mam pod blokiem, to zaraz będę tą tępą dresiarą, mimo że codziennie tam
jestem, codziennie inaczej ubrana i jakoś doceniana, bo pan paląc papierosa pod
sklepem kiedyś prawie skręcił kark odwracając się za mną. Oczywiście, sztuczna
skromność i nieskromność. Jak wyjdę z mini spódniczce, to nasłucham się tylu
określeń, że wystarczy mi na cały rok. A potem i tak dowiem się, że wszystko
przeze mnie, że sama chciałam i sam prowokowałam, mimo że do niczego nawet nie
doszło.
Nie mam pojęcia i chyba nigdy
tego nie zrozumiem dlaczego ludzie oceniają osoby skromnie ubrane (i mam na
myśli: niewiele zakrywając) jako osoby proszące się o cokolwiek. To, że założę
krótką sukienkę nie upoważnia nikogo do oceniania mnie, do ogłaszania wszem i
wobec opinii na ten temat ani, tym bardziej, do próbowania czegokolwiek (i,
niestety, tych ostatnich jest zatrważająco dużo). Tak samo jak to, że założę
dres nie upoważnia nikogo to pobicia mnie pod sklepem, bo nie jestem akurat
fanem tego klubu (swoją drogą, nigdy nie byłam fanką żadnego klubu i jakby ktoś
chciał mnie za to ścigać, to radzę nie). Nic do niczego nie upoważnia i
najlepiej zająć się sobą, a nie nadmiernie skupiać się na stroju innych. Co
kogo to boli, że wyjdę w bluzie w króliczkiem (prezent od taty, kocham tę
bluzę) lub w 15-centymetrowych szpilkach? Co kto lubi, c’nie? Zajmijmy się
sobą.
Wiem, że to jest bardzo
chaotyczne i trochę piszę od rzeczy, ale czasami muszę, a i tak wejdę tu za 2
dni, poprawię literówki, poprawię wszelkie błędy, których nikt nie zauważył i
będę wtedy z siebie dumna. Jak zwykle. Zwłaszcza o takiej godzinie, gdy
powinnam robić coś sensownego, na przykład spać.
Bądźcie zdrowi i noście się
jak lubicie!
Ciekawe. Zgadzam się z tym, że mamy wbite do głów ocenianie po wyglądzie/ubiorze i sam często zauważam to u siebie. Dobrze mieć świadomość tego, bo wtedy człowiek czasami jednak pamięta, żeby nie oceniać ludzi w ogóle ich nie znając.
OdpowiedzUsuńOcenianie ludzi wyłącznie po wyglądzie jest jak ocenianie czekolady po opakowaniu. Gdy ktoś nigdy czekolady nie jadł, po opakowaniu nie jest w stanie wyobrazić sobie smaku. I z drugiej strony - po samym opakowaniu (czy ładne, czy brzydkie, czy też to zwykły szary papier) nie odgadnie czy jest smaczna. Analogii jest dużo. Wyrabianie opinii po poznaniu, nigdy na odwrót.
Usuń