piątek, 10 października 2014

O piątku

Microsoft Word powinien mieć jakiś test, czujnik ile wypiłeś, przed rozpoczęciem pisania. Żeby nie można było pisać. Nic, kompletnie nic, ani maili do wykładowców, ani pijackich wierszy, ani żadnych wyznań w esemesach czy na mesendżerze czy, jak ja, wpisów na bloga.
Ile to jest, kilka piw, jutro przecież wypiję więcej, bo koniec weekendu. Piątek, najgorszy dzień tygodnia, kiedy to myślisz, cały dzień myślisz o tym, co robisz zaraz po pracy/studiach/nicnierobieniu i czekaniu aż wszyscy skończą pracę i studia. Ale i tak czekasz. Czekasz i co?
Piątek jest straszny. Wszyscy coś robią, coś planują, a ty siedzisz w domu. Mówię sobie, że to tylko ten weekend, co z tego, że to domowe party, co z tego, że i tak nic nie planowałam, kto planuje, mając znajomych, którzy zawsze gdzieś wychodzą nie zapraszając, mając wielkie pretensje, że się nie poszło z nimi?
Piątek i stara śpiewka. Chcę być seksi lolitą, ubraną w mini, bardzo dostojnie, zasiadając noga na nogę, pokazując majteczki w kropeczki czy też twardą, nie ugiętą sportsmenką, która na pytanie czy ma papierosa odpowiada przecinkami i „chyba ty”. Powszechnie wiadomo, że każda o coś się prosi. Przecież każdy o coś się prosi. Zawsze. Wszędzie. Takie jest życie, prawda? Przecież to jak się ubiorę ma znaczenie, każdego przecież interesuje, że założę dzisiaj czarną mini do czarnych rajstop i butów, do czarnej bluzki, i swetra, i kurtki i nikt nie pomyśli, że jadę akurat na pogrzeb, względnie z niego wracam, i że to jedyna spódnica jaką mam, taka czarna, prosta, i że tak akurat wyszło, tylko zawsze akurat proszę się o jakieś rozrywki. Chociaż trudno to nazwać rozrywkami, to raczej jednostronna, coś w stylu operatora kolejki, gdy przychodzą ludzie z wrażliwymi żołądkami. Chociaż też nie, tu dla nikogo to nie jest przyjemne.
Coś się jedna utarło w głowach i ma w tym wielki udział społeczeństwo i kultura w jakiej żyjemy, że myślimy tak, a nie inaczej o ludziach ubranych w konkretny sposób. Spódniczka mini nie znaczy, że proszę się o przygody z panami z kategorii, co to lepiej ich zamknąć zanim w ogóle się odezwą ani że kogokolwiek wyzywam. Tak samo moje ukochane leginsy w adventure time nie znaczą, że mam 14 lat i że nic nie wiem o życiu, chociaż nic nie wiem, ale na pewno nie mam 14 lat, tylko jakieś 8 więcej. Ale co z tego.
Zawsze ocenialiśmy i będziemy oceniać po ubiorze. Wracałam kiedyś po treningu do domu i wcześniej naruszyłam kolano tak, że nie mogłam zdjąć spodni bez wchodzenia w tajniki człowieków-gum, więc wolałam odpuścić i powrócić w dresowych spodniach. Pech chciał, że jechałam metrem (najgorszym, według mnie, środkiem transportu) i trafiłam na grupę przynależących do kultu sportu. Udało się, nic nie zrobili, nic nie mówili, ale dało się wyczuć w spojrzeniu pewne poczucie szacunku względem moich za dużych spodni. Czułam się bezpiecznie, serio, bo żadne z nich nie zwracało na mnie uwagi. Mogę tylko wyobrażać sobie te komplementy, gdybym była ubrana w krótką sukienkę.
Dlaczego? Dlaczego utarło się, że stroje sugerują od razu co kto ma w głowie? Jak wyjdę w dresie do sklepu, który mam pod blokiem, to zaraz będę tą tępą dresiarą, mimo że codziennie tam jestem, codziennie inaczej ubrana i jakoś doceniana, bo pan paląc papierosa pod sklepem kiedyś prawie skręcił kark odwracając się za mną. Oczywiście, sztuczna skromność i nieskromność. Jak wyjdę z mini spódniczce, to nasłucham się tylu określeń, że wystarczy mi na cały rok. A potem i tak dowiem się, że wszystko przeze mnie, że sama chciałam i sam prowokowałam, mimo że do niczego nawet nie doszło.
Nie mam pojęcia i chyba nigdy tego nie zrozumiem dlaczego ludzie oceniają osoby skromnie ubrane (i mam na myśli: niewiele zakrywając) jako osoby proszące się o cokolwiek. To, że założę krótką sukienkę nie upoważnia nikogo do oceniania mnie, do ogłaszania wszem i wobec opinii na ten temat ani, tym bardziej, do próbowania czegokolwiek (i, niestety, tych ostatnich jest zatrważająco dużo). Tak samo jak to, że założę dres nie upoważnia nikogo to pobicia mnie pod sklepem, bo nie jestem akurat fanem tego klubu (swoją drogą, nigdy nie byłam fanką żadnego klubu i jakby ktoś chciał mnie za to ścigać, to radzę nie). Nic do niczego nie upoważnia i najlepiej zająć się sobą, a nie nadmiernie skupiać się na stroju innych. Co kogo to boli, że wyjdę w bluzie w króliczkiem (prezent od taty, kocham tę bluzę) lub w 15-centymetrowych szpilkach? Co kto lubi, c’nie? Zajmijmy się sobą.
Wiem, że to jest bardzo chaotyczne i trochę piszę od rzeczy, ale czasami muszę, a i tak wejdę tu za 2 dni, poprawię literówki, poprawię wszelkie błędy, których nikt nie zauważył i będę wtedy z siebie dumna. Jak zwykle. Zwłaszcza o takiej godzinie, gdy powinnam robić coś sensownego, na przykład spać.
Bądźcie zdrowi i noście się jak lubicie!

2 komentarze:

  1. Ciekawe. Zgadzam się z tym, że mamy wbite do głów ocenianie po wyglądzie/ubiorze i sam często zauważam to u siebie. Dobrze mieć świadomość tego, bo wtedy człowiek czasami jednak pamięta, żeby nie oceniać ludzi w ogóle ich nie znając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ocenianie ludzi wyłącznie po wyglądzie jest jak ocenianie czekolady po opakowaniu. Gdy ktoś nigdy czekolady nie jadł, po opakowaniu nie jest w stanie wyobrazić sobie smaku. I z drugiej strony - po samym opakowaniu (czy ładne, czy brzydkie, czy też to zwykły szary papier) nie odgadnie czy jest smaczna. Analogii jest dużo. Wyrabianie opinii po poznaniu, nigdy na odwrót.

      Usuń