Dzisiaj Halloween, jutro
Wszystkich Świętych, pojutrze Zaduszki. Postanowiłam dopasować się do klimatu
tych dni, ale też nie bezpośrednio, żeby za bardzo nie popłynąć, bo
czytalibyście to całe 3 dni i nie byłoby nic poza jęczeniem i narzekaniem, bo
temat trudny, a dla mnie prywatnie ostatnimi czasy aż za bardzo. Będzie więc o
stracie, ale trochę innej.
Moją największą wadą jest
ufanie ludziom i wiara w ich słowa. Nie mówię, że zaufanie samo w sobie jest
czymś złym, jest super, powinniśmy jednak sobie ufać, ale nie zawsze i nie
każdemu. Życie uczy mnie tego bez przerwy, a ja, głupie dziecię, nie daję sobie
tego wtłuc do głowy.
Każda poznana przez nas osoba
jest jednocześnie szansą. Jest możliwością. I nie, nie odbieram każdej nowo
poznanej osoby jako swoją szansę z tą osobą. Jest to szansa-okazja nowej
znajomości, przyjaźni, napisania razem powieści czy założenia poradni
pomałżeńskiej. Wszystko jest szansą, wszystko jest okazją, trzeba umieć je
dostrzegać i umieć z nich korzystać. Ja, osobiście, nie umiem i chyba nigdy się
nie nauczę. Osoby, owszem, poznaję i dodaję do kręgu znajomych (jak śmiesznie
to brzmi), owszem, mam też świadomość, że jest to okazja, bo jednak nowa osoba,
może mnie zainspiruje albo ja ją, albo jeszcze coś innego, przecież taka
szanso-okazja nie jest wyłącznie szanso-okazją na tle romantyczno-erotycznym. i
owszem, widzę ten potencjał, już niemal zamawiam drukarnie, już szukam lokalu
na próby naszego nowego zespołu i... Szansę widziałam tylko ja, bo ktoś
najwyraźniej stwierdził, że warto zaufanie uzyskać, a potem je zabrać. Bo jak
je tracę, to chyba ktoś mi je zabiera, prawda? Jest to stracona szansa, a ja
przecież nigdy się nie nauczę, żeby w tym momencie powiedzieć "do
widzenia", tylko brnę i próbuję, czasami na siłę, coś jednak z tego
wycisnąć. Po co, nie mam pojęcia. Robię tak od zawsze i czasami się udaje coś
jednak naprawić i osiągnąć. Dawanie szans, nieskończonej ilości szans, to moje
drugie imię (albo raczej imię indiańskie, oni mieli chyba, a przynajmniej tak
mi się kojarzy z filmów, takie śmieszne imiona w stylu Ten, Który Spojrzeniem
Jednym Łamie Sosny Nad Rzeką czy inne tam Rącze Skały). Teraz, jak już się z
tym zdradziłam, oczekuję wysypu ludzi, którzy będą sprawdzać autentyczność tego
i czy rzeczywiście, cokolwiek nie zrobią, będą ciągle niewykreślani z mojego
życia. Cóż, testować mnie nie polecam, cierpliwość mam, ale krótką, a wyczucie
też mam fantastyczne i zauważę czy ktoś robi coś specjalnie, żeby mnie
sprawdzić, czy też zdarzyło się akurat zrobić coś głupiego. Tak więc polecam
zająć się raczej zaopatrzeniem się w słodycze i malowaniem twarzy na dzisiejszy
wieczór.
Wszyscy tracimy szanse. Nie ma
osoby, która wykorzystałaby wszystkie, bo to zwyczajnie nieopłacalne. Takie
jest przynajmniej moje zdanie. Mówię też, zaznaczam kolejny raz, że nie chodzi
mi o szanse romantyczno-erotyczne (chociaż wykorzystanie wszystkich tych też
nie jest zbyt opłacalne według mnie), a o wszelkie okazje i możliwości życiowe,
studia, praca, dom, znajomości, przyjaciele, etc. Tracimy ich jednak już tyle
)czy to z naszej winy, czy z winy kogoś innego, zamieszanego w to lub też nie,
czy też może zwyczajnie rezygnujemy z tej szanso-okazji), że zapominamy o
wyciąganiu z nich wniosków. Sama nieraz byłam wykreślana poza margines (już nawet
nie byłam marginesem!), zamiast jednak roztrząsać temat i męczyć się o wejście
na margines, a potem do środka, wyciągałam z tego jakąś lekcję, przeważnie
niezwiązaną zupełnie z zaistniałą sytuacją. Ale jakieś wnioski wyciągałam, a to
się liczy.
Spójrzmy teraz wszyscy na
siebie. Szanse tracimy, jesteśmy rozczarowani i co robimy? Idziemy dalej,
starając się nie patrzeć wstecz, bo to nam przypomina o tej przykrej porażce, o
tej niewykorzystanej okazji. A gdyby tak spojrzeć? Gdyby tak rozłożyć sytuację na
części niepodzielne już dalej, tak że nie będą miały dla nas już znaczenia
emocjonalnego, więc też dzięki temu będzie nam łatwiej się temu przyjrzeć i
wtedy, element po elemencie, zanalizować co się stało, dlaczego się stało i co
można z tego wyciągnąć dla siebie, żeby więcej tak się nie działo. To,
oczywiście, nie jest sprawą prostą, pomijając już samo rozkładanie jednej,
pełnej goryczy i żalu, całości na nic nie znaczące dla nas elementy, samo
doszukanie się sensu i przyczyny jest najtrudniejszym zadaniem. Nikomu też nic
nie narzucam, to tylko moje spojrzenie na tę sprawę, sama praktykuję to od
kilku dobrych lat, z różnymi, niestety, skutkami, ale wyrabiam się i idzie mi
coraz lepiej. Ba, z każdym takim razem jest też coraz łatwiej i coraz, mogę tak
to nazwać, przyjemniej, bo wiem, że tam gdzieś pod stertą emocjonalnych śmieci
(piszę o sobie, więc mogę tak to nazwać) jest coś, co przyda mi się bardziej
niż żal czy gorycz. Wtedy można sprawę zamknąć i iść dalej, nie oglądając się
za siebie, nie patrząc wstecz, bo i nie będzie na co, będą tylko pozostałe po
tym, niepodzielne już, elementy, które znaczą tylko wtedy, gdy nadamy im ten
sens (który przecież zabraliśmy, żeby móc wykorzystać, niczym broń lub tarczę,
w przyszłości, tak jakby nasze życie było tylko grą, w której by iść dalej i
przeżyć, musimy zbierać po drodze takie właśnie elementy).
Wiem, że brzmię trochę jak
potłuczony uliczny znawca wszystkiego, ale dzielę się jedynie spojrzeniem moim
własnym prywatnym na sprawę. Każdy coś traci, czasami tylko po to, by mógł
zyskać coś lepszego. Jednak, gdy od każdej straty do następnej przechodzimy bez
żadnego przemyślenia, bez zająknięcia się nawet na temat sytuacji, jest to dla
mnie sprawa z góry skazana na przegraną. Nikogo nie chcę oceniać, ale każdy, nie
wyciągając wniosków z przeszłości, będzie tylko brnął dalej, popełniając te
same błędy i tracąc te same szanse.
Dziękuję za uwagę i smacznego
Halloween!