Feminizm, bardzo popularny
temat ostatnimi czasy. Od zawsze kojarzył mi się jednak bardziej z walką o
prawa kobiet do wszystkiego niż z jakimkolwiek równouprawnieniem. Prawo do
czegokolwiek zakładałoby w tej sytuacji, owszem, równe stawki godzinowe, równy
dostęp do nauki i stanowisk kierowniczych, ale także wszelkie przywileje
wynikające z tego, że jest się biedną, nieporadną kobietką i trzeba im/nam na
każdym kroku pomagać. To tyle odnośnie skojarzenia. Chociaż, patrząc na to, co
reprezentują sobą współczesne feministki, dużo to to nie odbiega od prawdy.
Nie rozumiem tylko jak słowo
feminizm (ku wyjaśnieniom: femina z łacińskiego oznacza kobietę, taka
poliglotka ze mnie!) może opisywać coś, co za cel główny wybrało sobie
równouprawnienie tychże kobiet z tymi okropnymi mężczyznami. Ale to tylko ja.
Feministką nigdy nie byłam (i
zapewne już nie będę) – zawsze uważałam, że kobietom należy się więcej. I nie
chodzi mi o super przywileje, które zezwolą nam, babom, na leżenie do góry
brzuchami i nicnierobienie całe życie. Chodzi mi o drobne ułatwianie nam życia,
które (przykładowo: wychodząc ostatnio skądśtam, naprawdę nie mam pojęcia co to
było, wiem, że miało drzwi, pewien dobry mężczyzna przytrzymał mi drzwi, żebym
ze swoimi wszystkimi tobołkami nie musiała z nimi walczyć; ja podziękowałam z
uśmiechem, kobieta za mną, pełna oburzenia, powiedziała, że to ją obraża. JAK?)
nie są wcale uciążliwe, a mogą, chociażby, pomóc uniknąć nam poważnych kontuzji
przy próbie wniesienia 50-kilogramowej walizki do pociągu. To taki przykład,
wcale nie wydarzyło się to naprawdę miesiąc temu.
Nie rozumiem w jaki sposób
pomoc przy wniesieniu walizki lub przytrzymanie drzwi mogłoby mnie obrazić.
Mogłabym się obrazić, gdybym jako facet nie umiała sobie poradzić i gdyby
kobietka, 160 cm wzrostu, próbowała mi pomóc w takiej sytuacji. Feminizm zawsze
pozostanie już dla mnie walką o wyższość kobiet pod płaszczykiem
równouprawnienia. Walkę (o ile to w ogóle można nazwać walką, bo póki co widać
tylko ataki z jednej strony „sporu”, więc to raczej taki atakujący,
roszczeniowy monolog) o równouprawnienie podpisałabym pod humanizm, co i przez
nazwę, i przez tematy podpasowuje się idealnie. Ale co ja się tam znam, jestem
małolatą bez studiów (jeszcze!).
Jednym z moich ulubionych
tematów poruszanych przez feministki jest „wymagany, narzucony przez kulturę i
społeczeństwo wygląd kobiety”, co można krócej określić jako „barbie-look”.
Nigdy nie rozumiałam (i muszę przyznać szczerze, że miałam to w dupiu)
wszelkich wymogów i oczekiwań względem kobiety. I, z drugiej strony, nie
rozumiałam jak kobiety mogą się na to nabierać. Chcąc wyglądać jak lalka
barbie, przeciętna kobieta musiałaby wydłużyć sobie nogi (bardzo przyjemnie,
boleśnie, operacyjnie), wychudzić wszystko i wyciąć kilka żeber. I na koniec
nie byłaby w stanie utrzymać się w pionie. I po co? Bo głęboko wierzą, że tak
powinna wyglądać kobieta i że tego właśnie wszyscy chcą. Ciekawe, że mężczyźni
jakoś nigdy nie zawracali sobie głowy wyglądem figurek superbohaterów (czy też
ich samych we wszystkich komiksach i grach) czy, popularnych swego czasu,
action man’ów i nigdy nie próbowali w ten sposób spodobać się komukolwiek,
najprawdopodobniej wszystkim na raz, bo tak trzeba i już, bo tego się oczekuje
i już, tak ma być. Jedni się dają, inni się nie dają, ale potem i tak jak
zwykle jest wina mężczyzn. C’nie, panie feministki?
Idąc tym tokiem myślenia,
można za wzór wyglądu wybrać sobie pluszowego misia. Także od dzisiaj polecam
wszystkim brak golenia i dietę bogatą we wszystko, co by nabrać pięknych,
puchatych kształtów.
PS. Kilka dni temu rozwiązywałam test w
Internecie (więc na pewno powiedział mi prawdę) i wyszło, że mam męski mózg.
Cieszy mnie to niezmiernie, zwłaszcza, że tak coś żem czuła. Logika, matematyka
i mówienie wprost jak jestem zła, takie sprawy. Dlatego chciałabym przeprosić
wszystkie baby za urażenie uczuć poglądowo-filozoficznych w związku z moim
wybujałym zdaniem na ten temat. Trzymajcie się cieplutko i nie pozwalajcie
otwierać sobie drzwi!
Radzki pogląd, ale jak najbardziej się z nim zgadzam. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOczywiście miało być "rzadki" :D
UsuńCześć, z męskiego punktu widzenia mogę powiedzieć, że całkiem nieźle to opisałaś. Osobiście nie widzę powodów dla których sama istota feminizmu powinna jakkolwiek istnieć. Facet jest facetem, a kobieta jest kobietą i tylko po co doszukiwać się na siłę sygnałów seksualnych z obu stron? Jak kobieta chce być "seksi jak barbie", a innej to przeszkadza to po co w ogóle zwraca na to uwagę? Po co w ogóle przejmować się tym jak społeczeństwo nas chce widzieć? Powinniśmy zastanowić się jak my chcemy wyglądać, a opinia innych nie powinna nas interesować. Czy masz (sorry, za spoufalenie. mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że przeszliśmy już na "Ty") coś do powiedzenia na ten temat?
OdpowiedzUsuńInterpunkcyjne niebo.
OdpowiedzUsuńStaram się jak mogę. :)
Usuń