„Cześć, z męskiego punktu widzenia mogę
powiedzieć, że całkiem nieźle to opisałaś. Osobiście nie widzę powodów dla
których sama istota feminizmu powinna jakkolwiek istnieć. Facet jest facetem, a
kobieta jest kobietą i tylko po co doszukiwać się na siłę sygnałów seksualnych
z obu stron? Jak kobieta chce być "seksi jak barbie", a innej to
przeszkadza to po co w ogóle zwraca na to uwagę? Po co w ogóle przejmować się
tym jak społeczeństwo nas chce widzieć? Powinniśmy zastanowić się jak my chcemy
wyglądać, a opinia innych nie powinna nas interesować. Czy masz (sorry, za
spoufalenie. mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że przeszliśmy już na
"Ty") coś do powiedzenia na ten temat?”
Jestem mile zaskoczona, że
dostałam taki komentarz. Oczywiście, nie mam za złe, przejścia na „Ty”, raczej
czułabym się niezwykle staro, gdyby ktoś zwracał się do mnie per „pani” (a
niestety tak się dzieje, ale już najgorsze w tym wszystkim są dzieci, które
mówią mi „dzień dobry”, o zgrozo, przecież ja wyglądam jak słaba 16-tka).
Pytania dały mi trochę do myślenia, doszłam wręcz do wniosku, że odpowiedzi
należy się cały post, a nie tylko jakaś tam krótka, powierzchowna odpowiedź pod
komentarzem.
Zgodzę się z istnieniem
feminizmu w postaci, w jakiej teraz istnieje. Nie rozumiem na co to komu, bo
nazywanie równouprawnienia słowem, które ma w sobie tak wyraźny odnośnik do
kobiety jest czystym oszustwem. Biologicznie i facet, i kobieta zbudowani są
tak, że mają różną odporność psychiczną, fizyczną, bólową i takie tam. Po co
więc na siłę próbować ich zrównać? Nie jestem fanką poglądu, że kobiety powinny
pracować w kopalniach i nosić ciężkie bloki skalne, czy co tam robią górnicy
(proszę mi wybaczyć ignorancję, ale naprawdę nigdy nie interesowałam się
górnictwem, a samo przebywanie pod ziemią to dla mnie najgorsza rzecz z
możliwych) albo pracować jako mechanik samochodowy (szczerze, wiem, że są
kobiety, które się tym zajmują, ja osobiście nie jestem fanką, bloga mam po to,
żeby przekazywać całemu światu co myślę i proszę bardzo, można mnie oceniać).
Co do odporności bólowej, czytałam ostatnio, że pewien dziennikarz poddał się
testowi bólu pod tytułem „czy poród faktycznie aż tak boli”. Badanie, względnie
eksperyment, zostało przerwane przez lekarza, bo dziennikarz, biedny facet
(hejtujcie mnie za to) miał puls na granicy życia. A kobiety przez to
przechodzą niemalże na chillu (muszę to nazwać w ten sposób, bo, owszem,
słyszałam, że to nieziemsko boli, ale jednak zgadzają się na to po kilka razy,
ba, same często o to proszą). Wracając – jak przeciętna kobieta może stawać
obok i porównywać swoją siłę z przeciętnym mężczyzną, gdy ten mężczyzna jest
wyższy i cięższy od tej kobiety (wiadomo, że są kobiety wyższe i cięższe od
mężczyzn, ale mówię teraz o przeciętnych, a zazwyczaj to kobiety są niższe i
lżejsze); trzeba wziąć przy tym pod uwagę, że masa kobiety składa się w jakiejś
części z tłuszczu (i jest to, oczywiście, warstwa większa niż u przeciętnego
mężczyzny, a także najbardziej przez niego uwielbiania; nie, cycki nie są
zbudowane tylko z mięśni, tak samo pośladki), podczas gdy mężczyzna aż tyle
tłuszczu nie ma, pozwalając organizmowi na posiadanie większej ilości mięśni.
Przez to jest silniejszy, nie oszukujmy się, drogie panie.
Odnośnie bycia „seksi barbie”
i przejmowania się opinią innych (oraz tym, co robią). Osobiście uważam, że
każdy powinien skupić się na sobie i swoim życiu, zamiast przejmować się tym,
że ktoś ma na sobie leginsy w postacie z Adventure Time i włosy związane w dwa
kokony, ktoś wyraźnie czuje się dobrze w takiej wersji i nikomu nic do tego.
To, że jedna osoba lubi legginsy (i celowo omijam określenie płci), a druga za
duże podarte jeansy, to wyłącznie kwestia prywatnych preferencji i narzucanie
komukolwiek co i jak powinien nosić mija się z celem. Niektórzy, owszem, wezmą
sobie opinię do siebie i zmienią wszystko, inni, jak ja, będą to mieli w dupiu
i będą robić swoje. Bezpieczniej (bo mniej stresowo, mniej nerwowo i ogólnie
dużo przyjemniej) jest skupić się na sobie i tym, co chcę robić w tym
społeczeństwie, a nie co to społeczeństwo chce ode mnie (i przede wszystkim –
jak to społeczeństwo chce, żebyśmy wyglądali). Żyjemy w takich czasach, a nie
innych i mamy takie możliwości (niezmiernie większe), a nie inne. Niektórzy
powinni się zastanowić czy wolą żyć w obecnym świecie, gdzie każdy może być
sobą w każdym aspekcie życia, może wyglądać jak chce, mówić co chce (względnie,
bo jednak niektóre rzeczy dalej, całe szczęście, nie są powszechnie akceptowalne)
i wierzyć w co chce, czy też może tak, jak było nie tak dawno temu, gdzie
wszyscy byli tacy sami, powielali wypowiedzi i poglądy inny i nie było miejsca
na jakąkolwiek indywidualność. Zaraz mnie ktoś zaatakuje, że w obecnej kulturze
masowej też takowego miejsca nie ma, spieszę z odpowiedzią – jest, trzeba tylko
umieć je znaleźć (ewentualnie przeczytać moją, tworzącą się, pracę licencjacką,
która właśnie o tym jest).
Odpowiedziałam najlepiej, jak
umiałam i mam nadzieję, że, drogi czytelniku, wyczerpałam temat i jesteś
usatysfakcjonowany.
PS. Jeśli będę dostawać więcej takich pytań (a są
one bardzo ciekawe, pozwalają mi też na przyjrzenie się sprawom powiązanym z
tymi poruszanymi przeze mnie, a takimi, które zostawiam sobie na inny dzień, a
jednak czasami warto przyjrzeć się jednak od razu, ale mieszam, może cokolwiek
zrozumiecie z tego nawiasu), stworzę odrębny dział z odpowiedziami. Czasami
mogę nie mieć czasu lub możliwości na takie długie odpowiedzi (lub też temat
nie jest tak rozbudowany i odpowiedź zmieści się w kilku zdaniach), wtedy
połączyłabym kilka w jednego posta, żeby zadowolić więcej osób za jednym
podejściem. Tak więc proszę się nie krępować, nie wstydzić, ja z ekranu
komputera nie ugryzę ani nie nakrzyczę. Można też napisać do mnie prywatną
wiadomość na Facebook’u albo maila, odpowiem na wszystkie, bo niesamowicie się
cieszę, że ktoś to w ogóle czyta (#niefałszywieskromna).