Każdy nie raz,
nie dwa, stawał przed wyzwaniem postanowień noworocznych. Co to właściwie jest?
Kilka słów, tworzących zdanie, będącym postanowieniem, najczęściej (i jest to
poparte czysto moimi obserwacjami, a nie jakimiś badaniami) dotyczą wagi i
rzucania nałogów.
Moja kariera z
postanowieniami zaczęła się, gdy byłam już na tyle dorosła, by sama wybierać
sobie ubrania. Postanowienia były głupie i cieszę się niezmiernie, że ich nie
pamiętam. Ale zasada zostaje ta sama. Postanawiasz sobie coś, co chcesz
zrealizować w nowym roku, który przecież dopiero co się zaczął i nic o nim nie
wiesz, ale postanawiasz coś i planujesz dążyć do zrealizowania. Planujesz, bo z
realizacją wychodzi troszeczkę gorzej.
Postanawiasz sobie
jakąś głupotę: w tym roku rzucę palenie/w tym roku przebiegnę maraton/ w tym
roku schudnę/w tym roku wypracuję mięśnie. Postanowienia, moim zdaniem,
niewiele warte. Jeśli chcesz coś w sobie zmienić, to nie czekasz na okazję,
tylko to zmieniasz. Oczekiwanie z rzuceniem palenia czy zmianą wagi do
sylwestra/nowego roku, to marnowanie czasu. Jeśli nie pasuje mi to albo owo we
mnie, to to zmieniam, a nie czekam na okazję, bo wszyscy mają postanowienia
noworoczne, a ja nie, więc poczekam, żeby nie być w tyle i żeby móc cokolwiek
wymienić jako postanowienie podczas poświątecznego spotkania z przyjaciółmi.
W tym roku pierwszy
raz od kilku lat postanowiłam mieć postanowienia. Brzmi dość zabawnie, ale taka
jest prawda. Postanowienia ostatnie miałam na wysokości gimnazjum, potem
wmawiałam wszystkim, że i tak ich nie dotrzymuję, więc nie zamierzam denerwować
się i stresować, że czegoś nie dotrzymałam. Na spokojnie, jeśli będę chciała,
to zmienię siebie i nic, żadne noworoczne postanowienia, mi w tym nie
przeszkodzą.
Uzewnętrznię się
może aż nadto, ale moje własne prywatne postanowienia są dość ciekawe. Po pierwsze,
nie schudnę. Już i tak mam wystarczająco niską wagę, trochę przez święta mnie
ubyło, nie cieszę się, bo muszę wymieniać całą garderobę. Nie schudnę. Postanowione.
Po drugie, nie będę ślepo ufać ludziom, muszę zapamiętać, że ludzie to
egoistyczne szuje, które chcą zainteresowania sobą, a nie mną. Muszę nauczyć
się komu mogę zaufać od pierwszej chwili, a komu dopiero po 20-leciu naszego
poznania. Nie każdy, kto nazywa się naszym przyjacielem, nim zostanie. Po trzecie,
nauczę się ważyć słowa, żeby komuś nie wartościowemu nie powiedzieć przypadkiem
czegoś ważnego. Otwieranie się do ludzi jest piękne, ale tylko wtedy, gdy ci
ludzie tego chcą. Nauczę się tego. A jak się nie nauczę, to wyciągnę wnioski z
przeszłości i będę ostrożniejsza. Tak.
Postanowienia
można trzymać w głowie lub je spisać na kartce, by było nam bliższe,
widoczniejsze, powiesić taką kartkę przy lustrze lub na lodówce i już od progu
każdy dzień wita nas przypomnieniem o postanowieniach postanowionych po pijaku
w sylwestra lub na kacu w Nowy Rok. Jest to nasza zmora i motywator
jednocześnie. Część ludzi potrzebuje motywatora, by cokolwiek zmienić w sobie. To
jest dobre. Sama potrzebowałam nie jednego kopa, żeby ruszyć do przodu. Druga część
będzie męczyła się, mając na sobie spojrzenie kartki z zapisanymi postanowieniami.
Będzie to ich zmorą, prześladowcą w dzień i w nocy. Nakazem, by robić tak, a
nie inaczej. Trzecia grupa, która postanowiła coś sobie, bo wszyscy coś sobie postanawiali,
czeka tylko na koniec roku, by móc swobodnie powiedzieć, że w to nie wierzą. Ludzi
jest wielu, postanowień jest jeszcze więcej.
Dzisiaj krótko.
Nie będę ciągnąć tego tematu, każdy powinien sam w sobie odpowiedzieć sobie, czy
potrzebne mu są postanowienia, czy oczekuje tego po nowym roku, czy też może
jest to tylko rodzaj rytuału. Niezależnie od tego czy jest to dla Was, moi
drodzy czytelnicy, tylko hasło rzucone na Nowy Rok, czy jest to coś niezbędnego
do życia, bo bez tego nic nie zmienicie, czy też może jest to tylko
motywator/rytuał/tradycja, niezależnie od tego życzę każdemu wytrwałości.
Szczęścia! (bo
co z tego, że oni na Tytanicu wszyscy byli zdrowi, mało szczęścia mieli i o,
kłopot.)